JESTEM PINCZER...CZYLI JAK TO SIĘ WSZYSTKO ZACZĘŁO?




Pies... krótkie słowo mówiące tak wiele...Ileż bezwarunkowej miłości, przywiązania i ciepła jest w tej małej, czasem dużej istocie, merdającej rozkosznie ogonem? Wiedzą tylko Ci, którzy posiadają psa.



Jak kiedyś powiedział George Vest, pewien amerykański polityk:
"(...) Jedynym całkowicie pozbawionym egoizmu przyjacielem, na jakiego człowiek może liczyć w tym samolubnym świecie, jaki go nigdy nie opuści, nie okaże niewdzięczności bądź zdrady, jest jego pies (...) Całować będzie dłoń, która nie zdoła zapewnić mu pożywienia, lizać będzie rany i sińce, powstałe w zetknięciu z brutalnością świata (...)". George Vest

 Co tu dużo gadać-podpisuję się pod tym obiema rękami!






Ż Y C I E   Z   P S E M

TROCHĘ HISTORII NA DZIEŃ DOBRY

Już jako małe dziecko byłam przyzwyczajana do obecności psów w naszym domu. Zawsze traktowałam to jako coś zupełnie naturalnego i normalnego i absolutnie nigdy nie towarzyszyło mi poczucie strachu przy kontakcie z czworonogami. Wynika to zapewne z faktu, iż byłam otoczona ludźmi, którzy kochali psy i traktowali je jak członków rodziny . Mieszkałam bowiem razem z rodzicami w domu, zaraz obok drewnianej chatki moich dziadków i pradziadków. Pamiętam bardzo dobrze pewną sytuację z dzieciństwa, miałam może wtedy ze 4 lata. Bawiłam się na podwórku razem z suczką, wilczurem o imieniu Kora i w pewnym momencie Kora mnie przewróciła. Prababcia, która obserwowała całe zdarzenie z dość dużej odległości (stała pod swoim domem) nie mogła ocenić dobrze sytuacji i zaczęła w pewnym momencie krzyczeć, że dzieje mi się coś złego. Przybiegł dziadek i co się wtedy okazało? Kora oczywiście nie zamierzała zrobić mi jakąkolwiek krzywdę, tylko wylewnie mnie lizała po twarzy, merdając przy tym ogonem we wszystkie strony świata. Tak chciała okazać mi swoją miłość. I była to miłość ze wzajemnością.

Wśród piesków żyjących w moim otoczeniu jako pierwszą zapamiętałam Misię - skrzyżowanie jamniczka z tak naprawdę nie wiadomo czym. Umaszczenie piaskowe, taki jamnior na wyższych łapach, bez ogona. Następnie była Kora - wspomniana wyżej czyli wilczur, potem równolegle: Kajtek (mały kundelek o brązowo-biało-piaskowym umaszczeniu), Misiek (owczarek niemiecki) oraz Dolar (czarny kundel, średniego wzrostu, z niesymetrycznymi brązowymi podpaleniami), następnie Sówka i Frynio (dwa skundlone pinczerki) oraz Dragon - owczarek niemiecki. Frynio i Dragon żyją nadal, niestety Sówka odeszła od nas w ubiegłym roku. Większość psów było kundlami-mniejszych bądź większych gabarytów, bardzo mądrymi i oddanymi członkami naszej rodziny. Te, których już z nami nie ma wiodły spokojny i długi żywot, cieszyły się wyśmienitym zdrowiem, były otaczane zawsze troskliwą opieką oraz miłością, na którą niewątpliwie zasługują te czworonożne istoty.


Frynio-pies rodziców
Dom rodzinny opuściłam blisko 13 lat temu. Można powiedzieć, że przez ten czas w pewnym sensie przyzwyczaiłam się już do tego, że nie widzę moich zwierzaków z taką częstotliwością jak wcześniej. Jednak zawsze, jeśli tylko mam ową możliwość, staram się spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Moje "psie serce" przejawia się w kontakcie ze wszelkimi napotkanymi na trasie moich codziennych wędrówek czworonogami-każdy jest dla mnie piękny, psy z osiedla i ich właścicieli znam prawie jak własną kieszeń, zaś dla psów moich znajomych jestem ciocią, która zawsze ma jakiś smakołyk w prezencie gdy ich odwiedza. Przez ten czas nie miałam swojego własnego psa, jednak często myśl o jego posiadaniu przewijała się w moich myślach.


Chcę mieć psa. Będę mieć psa !


W lutym byłam na 3-tygodniowych wakacjach w Tajlandii, potocznie zwanej "Krainą Uśmiechu". Kraj ten zachwyca bogactwem barw, egzotyczną przyrodą, wspaniałą kuchnią, przepychem świątyń oraz wszechobecnym uśmiechem jej mieszkańców. Z prowincji Krabi chciałam się dostać na Półwysep Railay Beach, który był jednym z moich "must have" całej wyprawy. Udałam się w kierunku przystani łódek, wchodząc do niej natknęłam się na następujący obraz:


Pies w łodce. Railay Beach, Tajlandia

Od razu pomyślałam-tyle tysięcy kilometrów z psem, w taki upał, ale jak to? Po krótkiej rozmowie z właścicielem tego psiaka dowiedziałam się, że oni podobnie jak ja przyjechali tu sobie na wakacje z tą różnicą, że byli z Niemiec. Zapytałam czy mogę zrobić zdjęcie, zgodzili się, zrobiłam. Nie omieszkałam również pogłaskać tego uroczego piesełka. Dopłynęliśmy na miejsce i tak nasze drogi się rozeszły... Dzień był jak zwykle pełen wrażeń-sporo zwiedzania, plażowania i kosztowania nowych przysmaków kuchni tajskiej. Wieczorem, relaksując się w pokoju hotelowym po dość wyczerpującym dniu przywoływałam raz jeszcze wspomnienia przeglądając zdjęcia, które zrobiłam podczas swojej wyprawy. Jak łatwo można się domyślić-wszystkie były zachwycająco piękne, jednak zatrzymałam się nieco dłużej nad widokiem pana z pieskiem w łódce. I wtedy zaczęły rozwiewać się wszelkie moje wątpliwości co do posiadania psa. Wcześniej sobie myślałam-pracuję, czasem dość długo, mieszkam sama, kto wyjdzie na spacer z psem podczas mojej nieobecności? Jak on wytrzyma tyle czasu bez Pańci? Co jeśli nie podołam temu obowiązkowi...? Tak, pies to obowiązek, ogromny-bo z psem jest podobnie jak z małym dzieckiem. Jednak jak wskazuje opisana powyżej sytuacja-ze wszystkim można sobie poradzić, nie ma sytuacji bez wyjścia i pies nie stoi na przeszkodzie w realizowaniu swoich najskrytszych marzeń czy pasji. Pomyślałam sobie - Iga, czy Ty masz jeszcze jakiekolwiek wątpliwości? Kto da radę jak nie Ty! 

Tydzień po powrocie zrealizowałam swoje marzenie - kupiłam suczkę rasy pinczer miniaturowy! Piesek szybko się zadomowił i stałam się dla niego całym światem. Z resztą ona też jest oczkiem w mojej głowie, nie mogło być inaczej!

Dlaczego pinczer? Hmmm... Odpowiedź będzie prozaiczna-te psy zawsze mi się podobały. Poza tym doskonale nadaje się do mojego rytmu życia i do życia w niewielkim mieszkaniu w bloku. Mój dwudziestometrowy apartament przecież zmieści jeszcze jednego członka rodziny, no bez przesady! :) Żyjemy sobie w idealnej symbiozie, bez żadnych zgrzytów czy nieporozumień.



SŁÓW KILKA O WYGLĄDZIE PINCZERA MINIATUROWEGO


Pinczer miniaturowy jest mniejszym odpowiednikiem pinczera średniego i kuzynem dobermana. Według klasyfikacji FCI (Międzynarodowa Federacja Kynologiczna- Fédération Cynologique Internationale FCI) pinczer miniaturowy, zwany inaczej Zwergpinscher należy do II grupy : "Pinczery i sznaucery, molosy, szwajcarskie psy górskie i do bydła, pozostałe rasy" oraz do sekcji 1: "psy w typie pinczera i sznaucera", w której znajduje się także wspomniany w poprzednim zdaniu doberman :)

Emotikon slightsmiz resztą nieraz słyszałam od ludzi: czy to jest doberman? Odpowiadałam- tak! Miniaturka Pytania były raczej przekorne i żartobliwe, jednak pewne cechy charakteru obydwu ras psów oraz ich wygląd zewnętrzny wskazuje na lekkie podobieństwo.
Gala, bo tak ma na imię moja piesuczka (określenie pani), jest ze mną od początku marca. Nie mogłam się zdecydować na żadne z imion, więc zostało imię takie, jakie nadał jej hodowca. Jak wiadomo gala to określenie uroczystego przyjęcia, na którym ludzie są elegancko i gustownie ubrani. Gala to także zimowa odmiana jabłoni. I jakoś tak wszystko do niej pasowało: elegancka, zgrabna i na dodatek urodziła się w grudniu. Zatem jest Gala! Jakże mogłoby być inaczej!

Gala to typowy pinczer-jej cechy charakteru doskonale można osadzić w dobrze nam znanej z wieczorynki piosence Zbigniewa Wodeckiego - "maleńka, zwinna (Gala), śmiała, sprytna rezolutna (Gala)". Te słowa doskonale określają jej sposób bycia, ponadto jest bardzo energiczna, ma żywy temperament, jest bardzo spostrzegawcza. Instynkt łowiecki oraz stróżowanie również ma we krwi- na spacerze musi "pogonić" zawsze jakiegoś ptaka, zaś w bloku gdy tylko ktoś obcy pojawi się na klatce nie omieszka o tym zaalarmować swoją Panią, głośno przy tym szczekając. Na spacerze nie wykazuje zbytniej ufności w stosunku do obcych ludzi-musi kogoś zobaczyć kilka razy, zanim nabierze odwagi i pozwoli się zbliżyć do siebie ( czyt. pogłaskać). Kocha małe dzieci-dosłownie oszalała na punkcie dwuletniego synka mojej przyjaciółki. Reasumując-pinczery są psami, które idealnie sprawdzają się w roli psów do towarzystwa oraz psów pilnujących, co widać na przykładzie mojego pieska.

Umaszczenie pinczera miniaturowego jest zazwyczaj czarne z rudymi podpalaniami występującymi nad oczami, na policzkach, żuchwie, wargach, podgardlu, na dolnej połowie, przednich łapkach i w okolicach odbytu. Sierść jest gładka i bez podszerstka, gęsta, twarda i lśniąca. Pinczery mogą być również umaszczenia czekoladowego podpalanego bądź jednolicie rude. Sylwetka to nic innego jak zminiaturyzowany odpowiednik niemieckiego pinczera średniego, proporcjonalnie zbudowana. Nie muszę chyba wspominać, że rasowy pinczer nie ma oznak karłowatości. Pieski, potocznie zwane ratlerkami to nie pinczery. Ratlerki-zazwyczaj jest to mieszanka chihuahua z pinczerem miniaturowym, o wyłupiastych oczach, okrągłej głowie, mniejszych gabarytach i niestety często obciążone są one poważnymi wadami genetycznymi. Ratler praski, bo o nim mowa nie został oficjalnie uznany za rasę według klasyfikacji FCI, jednak potocznie taką rasę wyodrębniono.

Co do budowy pinczera miniaturowego-sylwetka zamyka się w kwadracie, uszy są wysoko osadzone i mogą stać lub załamywać się w kształcie litery V, ogonek również jest wysoko osadzony. Niegdyś ogon był przycinany, zaś uszy kopiowane. Obecnie jest to zakazane ( i słusznie!).

Należy zaznaczyć, że pinczer miniaturowy, pomimo swych nieznacznych gabarytów to pies dość mocno umięśniony ( szczególnie widać to na łapkach i łopatkach) i dość silny. Wiem co mówię, ponieważ moja Gala nie raz mnie pociągnęła dość mocno smyczą w kierunku potencjalnej zdobyczy!  Pieski tej rasy osiągają wzrost pomiędzy 25 a 30 cm, zaś waga zarówno u psów jak i suczek to z reguły 4-6 kg. Może być oczywiście i więcej jeśli właściciel przesadzi z ilością jedzenia podawaną swojemu pupilowi. Umiar jest wszędzie wskazany, nie tylko w żywieniu ludzi, ale i zwierząt. Pamiętajmy o tym moi mili.






Osoba, która rozważa nabycie psa powinna dokładnie przemyśleć swoją decyzję i musi liczyć się z tym, że jej skutki będzie odczuwać przez najbliższe kilka bądź kilkanaście lat. Tyle bowiem żyją czworonogi. Życie z psem to wspaniałe chwile, kiedy patrzymy jak rośnie w naszych oczach, nabywa coraz to nowe umiejętności, jest oddanym i wiernym towarzyszem, zapatrzonym w nas jak w obrazek. Kiedy wita nas od progu naszego domu wesołym merdaniem ogonka, okazuje swoją miłość i przywiązanie poprzez lizanie nas gdzie popadnie, cieszy się razem z nami ze wspólnych spacerów i choć nie potrafi mówić wspiera nas swą obecnością w ciężkich chwilach. Po prostu jest. Jednak pies to nie tylko same przyjemności-to również obowiązek i trudności, z którymi możemy się spotkać na co dzień. Musimy być z nim, tak jak on z nami-na dobre i na złe, czy to zdrowiu czy chorobie. Pies to nie zabawka, która kupujemy dziecku na gwiazdkę, a gdy zbliża się sezon urlopowy i wyjazd na wakacje to pozbywamy się go, bo nie mamy co z nim zrobić. Wbrew pozorom sama przygotowałam się do nowej sytuacji bardzo dobrze, choć niektórym mogłoby się wydawać, że było to nieprzemyślane i pochopne działanie. Otóż nie-dokładnie przeanalizowałam za i przeciw. Decyzja ta w zasadzie dojrzewała we mnie dość długo, potrzebowałam tylko impulsu , który pomoże mi w zrealizowaniu całego przedsięwzięcia. Mogę śmiało powiedzieć-wakacje w Tajlandii zmieniły moje życie na lepsze i znacznie ciekawsze. Niedługo wybieramy się ze znajomymi do Gdyni na Opener, i spędzimy tam kilka dni. Oczywiście Gala jedzie z nami! Nie, nie zabiorę jej na festiwal. Jedziemy w kilka osób, więc tak zaplanowaliśmy naszą podróż, że Gala na pewno na tym nie ucierpi. Moim głównym celem jest uczestnictwo w koncercie zespołu, którego jestem wiernym słuchaczem od wielu, wielu lat, czyli Red Hot Chili Peppers, z resztą- mogę pójść na kompromis. Spodziewajcie się wkrótce fotorelacji ;-)!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Pies w wielkim mieście , Blogger